czwartek, 7 listopada 2019

Część 10

Oficjalnym powodem nieobecności Petera w szkole była trzymiesięczna wymiana zagraniczna. Co prawda w tej szkole nikt z Wielkiej Brytanii się nie pojawił, ale jakoś nikt się nie przejmował takim szczegółem. W tym czasie pozostali uczniowie zdołali się dowiedzieć, że Peter mieszka razem z Avengersami. Kiedy do sieci trafiło zdjęcie Petera i Natashy przy kuchennym stole, znalazło się tylko jedno słowo, które powstrzymało ciekawskie pytania i wszelkie plotki. Stark.
Jakieś dwa dni przed powrotem Petera do szkoły, Tony złożył jego klasie krótką wizytę. Nie tylko opowiedział o tegorocznym programie stypendialnym, ale i dla przykładu ukarał jednego z uczniów za publiczne nazwanie Petera kłamcą. A właściwie zagroził, że go ukarze, ale w jego ustach to było jedno i to samo. Tak, czy inaczej, gość może się pożegnać z nominacją do wakacyjnego programu stypendialnego. W skrócie: Pokazał, że nawet w szkole Petera ma władzę. Co prawda całe zajście mogło się obrócić przeciwko Peterowi, ale ryzyko takiej ewentualności było znikome.
Poza tym Peter nie był specjalnie skupiony na tym co się dzieje, jakoś od poprzedniego wieczora, kiedy Steve po kilku godzinach nieobecności w domu wrócił w znakomitym nastroju, z pudłem ze sklepu ceramicznego pod pachą. Później zamknął się u siebie w pokoju, prawdopodobnie z arsenałem jedzenia i wody, bo od tamtej pory nikt go nie widział.
- Parker!
Peter podskoczył na dźwięk swojego nazwiska. Niewiele myśląc, podniósł głowę znad podręcznika.
- Słucham, pani profesor? - wyjąkał, spoglądając na nauczycielkę.
- Pytałam, czy mógłbyś streścić nam ostatnie czytanie. - powiedziała spokojnie.
- Tak, oczywiście. - pokiwał głową, przekręcając stronę, uświadamiając sobie, że ma totalną pustkę w głowie. - To znaczy, nie… Proszę wybaczyć.
- Nic się nie stało. - uśmiechnęła się do niego ciepło. - Jacyś inni chętni?
W klasie zapadła cisza. Większość nauczycieli nie karała już Petera kozą za nieprzygotowanie, bo to zdarzało mu się bardzo rzadko. Dlatego koledzy z jego klasy przyzwyczaili się, że oni mogą sobie na to pozwalać, bo przecież mają lepsze zajęcia niż odrabianie lekcji.
- Niestety, nie możemy sobie pozwolić na powtórzenie tematu, ale musicie to nadrobić do następnej lekcji. - powiedziała, ledwie się poruszając, jak zawsze, kiedy przemawiała do całej klasy. Kiedyś Peterowi wydawało się to przerażające, bo kiedy tak mówiła, poruszały jej się tylko usta. Z czasem się do tego przyzwyczaił. A nawet… czasami przestawał słuchać tego, co mówi.
- Co się dzieje? - zapytał Ned półgłosem. - Jeśli chcesz mogę…
- Nic mi nie jest. - pokręcił głową.
Już raz w taki sposób wyłgał się z lekcji. Ned odprowadził go na parking, skąd Happy zabrał go do domu. Nie zadawał pytań. Po prostu pozwolił mu spać aż do dotarcia do kwatery głównej. Peter był mu za to wdzięczny. Zarówno Happy, Tony, jak i Natasha nie zadawali mu pytań, jeśli widzieli, że nie chce na nie odpowiadać. Ale i wiedzieli, kiedy chce się wygadać i wtedy pytali. Niebywałe jak szybko do tego przywykł.
Po powrocie do domu Peter dowiedział się, co tak naprawdę kombinował Steve.
- Robiłem je przez całą noc. - oznajmił, wyjmując pomalowane kubki z piekarnika.
Peter wziął do ręki ten ze swoim imieniem. Uśmiechnął się na widok chemicznego schematu, jaki sam kiedyś narysował nad przepisem na płyn sieciowy.
- Jaka cisza… - powiedział w końcu. - Nie wiem, czego oczekiwałem.
Machnął ręką, kręcąc głową. Peter spojrzał na Tony’ego, który zaczął układać nowe rzeczy w szafce, jakby to była zwykła wymiana zastawy.
- I koniec tematu. - wymamrotał wychodząc kuchni.
- Steve, są świetne! - krzyknęła za nim Wanda, ale on nie odpowiedział.
- Chyba się nie obraził… - Stark wzruszył ramionami.

Peter lubił czytać w łóżku, szczególnie w piątki, kiedy w sobotę nie idzie do szkoły. Wiedział, że Vision za ścianą przeszukuje Internet, starając się zostać kulinarnym Betovenem. Co prawda jego eksperymenty wywołały już dwie biegunki i cztery bóle brzucha, ale nie było mowy o braku wsparcia.
- Peter, gaś już światło. - rozkazał Tony, zaglądając do jego sypialni w swojej fioletowej piżamie.
- Jeszcze chwilę. - odpowiedział, nie spuszczając spojrzenia ze strony.
- Pete, wiesz, że jutro o szóstej rano idziesz biegać ze Steve’m i Wilsonem. - westchnął, wchodząc do środka i wyrywając książkę z jego rąk.
Peter spojrzał z zaskoczeniem, jak jego egzemplarz „Dumy i Uprzedzenia” ląduje idealnie grzbietem do góry. Czyżby trenował.
- Ale… - zaprotestował, ale Tony pokręcił stanowczo głową i usiadł na skraju jego łóżka.
- Żadne „ale”. - pokręcił głową. - Od tygodnia nie przespałeś pełnych ośmiu godzin. Najwyższy czas, żebyś to nadrobił.
- Powiedział ten, co przesiaduje całe noce w garażu. - wywrócił oczami.
- Ja to co innego. - pokręcił głową, okrywając Petera kocem. - Znowu mam Ci zrobić ten wykład o melatoninie?
- Dzięki, nie trzeba. - wymamrotał.
- Dobranoc. - powiedział cicho, odgarniając mu włosy z oczu.
-A Ty idziesz spać? - uniósł brwi, nie odpowiadając na jego pożegnanie.
-Jak tylko skończę poprawiać przemowę na prezentację. - obiecał. - A potem już się kładę. Słowo Mściciela.

Sobotni poranek zaczął się od biegania. Typowe. Co prawda większość nastolatków pewnie by marudziła, ale Peter zdecydowanie to lubił. Peter jako jedyny w klasie miał uformowany plan dnia. Bieganie, nauka i lekcje, patrol, telewizja. I tak co sobotę.
- Idziesz do pracy? - zapytał Sam, kiedy zastał Natashę z jednorazowym kubkiem kawy.
- Tak, musimy wyrobić normę. - kiwnęła głową.
Peter skrzywił się z niesmakiem.
- Mamy oglądać telewizję wieczorem. - zaprotestował Peter, kiedy stanęła naprzeciwko niego.
- Wiem, zdążę wrócić. - pokiwała głową. - Obejrzymy ten film. Wiem, że obiecałam. To na razie, chłopaki!
Minęła ich, a Sam spojrzał na Steve’a, który gapił się na niego z zastanowieniem.
- Co jest? - wydyszał, sięgając po wielka butlę z sokiem.
- Mówiłeś, że masz dzisiaj grupę wsparcia. - zauważył.
- Tak, ale dopiero o jedenastej. - wzruszył ramionami. - Oj daj już spokój, nie musisz mnie pilnować.
Peter uśmiechnął się pod nosem. Uwielbiał te momenty.


piątek, 11 października 2019

Część 12


- Na prawdę nie chcę tam iść! - zaprotestowała Lizzy, kiedy Tony powiedział jej o swoim pomyśle. - Już skończyłam szkołę.
- Liceum w ultra przyśpieszonym trybie. - pokiwał głową. - Podstawówka w tylko rok krócej, ale szkoła średnia w półtora roku. I dlaczego? Żebyś mogła dołączyć do cyrku?
Lizzy wywróciła oczami. Pewnie, gdyby nie rozmawiali sam na sam, Tony szukałby wsparcia wśród innych członków drużyny, a w tej sytuacji był zdany sam na siebie.
- Kiedy Baker wybierał mnie, żebym się Tobą zajął, wiedział co robi. - powiedział, spoglądając na nią z zastanowieniem. - Chcę Ci dać tę namiastkę normalności. A pójście do szkoły jest znacznie lepsze niż Twój pomysł.
- Mogłabym się dorzucić do rachunków. - wtrąciła szybko.
- Daruj sobie. - przerwał jej, zanim na nowo się rozkręci. - Teraz jesteś moją córką i nie możesz zabierać innym miejsc pracy. I to gdzie? W sklepie z elektroniką.
- Byłam w tym dobra. - udało jej się przebić przez jego słowotok. - Ostatnio, w LA...
- Już nie jesteś w LA. - pokręcił głową. - Podziwiam to, co zrobiłaś ze sprzętem Sama. Nawet lubię, kiedy przebijasz się przez zabezpieczenia Friday dla zabawy, ale musisz iść do szkoły. Konkretny plan treningowy ustalimy jeszcze dzisiaj. Zbroja jest Twoja i nie zamierzam Ci jej odbierać. Ale jeżeli dowiem się, że przebudowujesz ją bez mojej wiedzy…
- Tak, wiem… - wywróciła oczami, unosząc rękę. - Zmiany tylko za zgodą administratora.

Pierwszy dzień Lizzy w szkole Petera był nieco… burzliwy. Zaczęło się właściwie niepozornie, kiedy do szkoły przyjechała delegacja drużyny naukowej z Oregonu. Wtedy Peter zobaczył Liz po tym, jak nie widział jej prawie rok. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jaką ma minę, wliczając otwarte usta.
- Kto to jest? - wymamrotała w stronę Neda.
- Liz Allen. - odpowiedział jej, upewniając się, że nikt ich nie podsłuchuje. - Kiedyś była dziewczyną Petera, znaczy przez jeden wieczór, bo zaprosił ją raz na bal. Była najładniejszą laską w szkole. Normalnie Peter nie miałby u niej szans, ale powiedziałem raz, że zna Spider-Mana i chwilę później zaprosiła go na imprezę.
- Zaprosiła go, tylko dlatego, że zna Spider-Mana? - uniosła brwi z zaskoczeniem.
- Na to wygląda. - Ned wzruszył ramionami z uśmiechem.
- Tępa dzida. - wymamrotała, wracając do swojego drugiego śniadania. - Kiedy ja przyjeżdżałam do innej szkoły na zawody, jedliśmy w szatni…
Zmarszczyła brwi, widząc jak goście rozkładają się, jakby byli u siebie. Możliwe, że przy okazji zawodów sportowych panowały inne zwyczaje niż przy tych naukowych. Nie miała pojęcia. Mimo, że była jedną z najlepszych uczennic w klasie, nie pchała się do drużyny naukowej. Nawet jako rezerwowa. Co prawda została mistrzynią kadetów stanu Kalifornia, ale nie chciała rozszerzać swojej kariery konkurencyjnej.
- Nawet jej nie znasz. - zauważył.
- Ale wystarczy mi wiedza o tym, jak potraktowała Petera, który jest jedną z najbardziej sympatycznych osób, jakie znam. - wyjaśniła. - Dlatego postarajmy się, żeby się do niego nie zbliżała, dobra?
Ned spojrzał na nią z zaskoczeniem. Nie wiedział co ma na myśli. Zastanawiał się jak ma zamiar to osiągnąć, ale nie zdążył.
- Cześć Wam. - oznajmił wesoło Peter, zajmując miejsce naprzeciwko ich dwojga. Lizzy w duchu odetchnęła z ulgą, bo Liz znajdowała się za jego plecami i w ten sposób nie mógł jej zobaczyć. - MJ zaraz do nas dołączy.
- O, super. - oznajmił Ned z szerokim uśmiechem.
- Kto to jest MJ? - Lizzy zmarszczyła brwi.
- Wyzywa nas od lamusów, ale i tak z nami siada. - Peter wzruszył ramionami. - Powiedzmy, że interakcja między nami jest trochę skomplikowana.
I tak zaczęło się polowanie przeciwko Liz Allen. Najlepsze było to, że MJ podsłuchała, że chce się dostać do nich do domu. Nie wnikali po co, ale to nadal była Kwatera Główna Avengers. Z tego co byli nauczeni, z ich szkolnych kolegów tylko Ned miał tam wstęp, więc i tak Peter nie mógłby jej zaprosić, ale i tak musieli pilnować żeby ta dwójka nie miała ze sobą kontaktu.
- Odpieprz się od mojej rodziny. - wypaliła, chwytając Liz za ramię, kiedy ona znowu próbowała podejść do Petera. - Z łaski swojej.
Liz spojrzała na nią jak na wariatkę, ale jej wcale to nie odstraszyło.
- Nawet Cię nie znam. - żachnęła się, ale Lizzy nie wyglądała na przejętą.
- Odezwij się do Petera chociaż jedną literą, spójrz na niego przynajmniej na ułamek sekundy, albo zbliż się do niego na pięć metrów, a złamię Ci rękę, rozumiesz? Kiwnij głową, jeśli tak.

Drugi incydent miał miejsce na drugiej przerwie obiadowej. Na tej, z której korzystają młodsze klasy, a starsze spędzają czas na dworze. Zaczęło się bardzo szybko, kiedy Lizzy poczuła i usłyszała głośne plaśnięcie w swój tyłek. Zareagowała błyskawicznie. Obróciła się i trafiła młodocianego zboka prosto w twarz, łamiąc mu nos.
Rozległy się gwizdy kolegów wokół nich. Lizzy udało się wychwycić zaledwie kilka zdań, ale przynajmniej udało jej się wychwycić jak nazywają palanta.
- Flash to chyba nie imię, co nie? - rzuciła, kiedy ten próbował zatamować krew. - Pewnie Twoje jest obciachowe…
Udawała głos małego dziecka, chcąc go tym drażnić. Oby udało jej się osiągnąć cel… po chwili spoważniała. Musiał widzieć ten kontrast.
- Dotknij którejkolwiek części mojego ciała jeszcze raz, a złamię Ci kolejną kość, jasne? - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Nie masz pojęcia kim jest mój ojciec! - zawołał piskliwym głosem.
- I to ma mnie niby przestraszyć? - prychnęła. - Daruj sobie.
Kolejne klocki zaczęły się przewracać jeszcze przed końcem lekcji, bo Lizzy została wezwana do dyrektora. No, teraz to będzie zabawa…
- Flash Thomson twierdzi, że to Ty złamałaś mu nos. - oznajmił dyrektor, bezbarwnym, monotonnym tonem.
- Bo to prawda. - pokiwała głową. - Obrona konieczna.
Dyrektor spojrzał na nią z zaskoczeniem. Czyli dupek nie powiedział mu wszystkiego…
- Flash twierdzi, że bez powodu uderzyłaś go w twarz.
- Powód był. - zaprzeczyła. - Palant klepnął mnie w tyłek.
- To nie jest powód.
- Napastował mnie! - zawołała. - Gdyby ktoś chciał zgwałcić dziewczynę na środku korytarza też nie mogłaby się bronić?
- Wyolbrzymiasz, młoda damo! - podniósł nieco głos. - Wezwałem już Twojego opiekuna. Poniesiesz wszelkie konsekwencje swoich czynów!
- To jest molestowanie. - zawołała, nie dając za wygraną. - Uważa pan, że to w porządku. Dobra, to inaczej…
Zmusiła się, żeby się uspokoić. Musiała to tylko odpowiednio wykazać.
- Przejdę przez biurko i odsunę pańskie krzesło. Pochylę się i złapię pana za krocze. Dość mocno ścisnę. - oznajmiła, siedząc prosto. - Jaki będzie pański odruch?
- Nie odwracaj…
- A, czyli pańskie krocze jest chronione, ale moja dupa już nie? - zmarszczyła brwi. - Cudownie…
Nie chciała nic więcej mówić. Nie musiała. Do pokoju, bez żadnego pukania, wparował Tony we własnej osobie.
- Ned wszystko mi powiedział. - oznajmił, spoglądając na Lizzy, to na dyrektora. - Ukarze pan tego Thomsona?
- Jego? Miałem zamiar ukarać… I co pan tu właściwie robi, panie Stark?
- To moja córka.
- Dyrektor, którego nazwiska jeszcze nie zapamiętałam popiera molestowanie w swojej szkole. - westchnęła, zanim dorosły zdążył się odezwać.
- Zgłaszam to na policję. - oznajmił, sięgając po telefon.
- Pańska córka złamała nos innemu uczniowi!
Facet podniósł się z krzesła. Tony zamarł przed zatwierdzeniem numeru do połączenia.
- Broniła swojego honoru. Inni uczniowie widzieli co się stało. Mogę panu przyprowadzić przynajmniej troję uczniów, którzy opowiedzą co widzieli…
Dyrektor wyglądał na zbitego z tropu. Lizzy siedziała, czekając na dalszy rozwój wypadków. Poczeka sobie. Nigdzie się nie śpieszy. Happy i tak już zabrał Petera do domu.
Wszystko udało się załagodzić, kiedy siła nazwiska Stark przekonała faceta, że to rzeczywiście nie jest w porządku… obmacywać uczennice bez ich wyraźnego zezwolenia.

Część 9

- Zabiję ją gołymi rękami, przysięgam, że ją zabiję... - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Natasha i jej koledzy szpiedzy siedzieli u szczytu długiego stołu w sali konferencyjnej, czekając (po kilku "Zabiję ją", "Muszę się napić" i "Jesteś pewna, że Peter jest teraz z Wandą na boisku?" przenieśli się do sali konferencyjnej, gdzie mieli dobrze wyposażony barek), aż Tony się uspokoi.
- On będzie tak jeszcze długo? - zapytał Cole, patrząc na Natashę z rozpaczą.
- Daj mu chwilę, jeśli chodzi o Petera traci głowę. - machnęła ręką, starając się wymyślić jakiś plan działania.
- Mogę ją przesłuchać. - Lizzy uniosła rękę. - Li jest niezła w porwaniach.
- Serio, jest w tym dobra. - pokiwał głową.
Natasha prychnęła, mając ochotę zadzwonić do Petera, sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku.
- Zastraszyliśmy ją z Barnsem. - wymamrotał Tony, siadając przy stole ze szklanką szkockiej w dłoni. - Myśleliśmy, że to wystarczy i nie wyda Petera, ale jak widać, to było za mało. Róbcie co chcecie. Ale kiedy ją złamiecie... chce przy tym być.

Przygotowania do porwania były poza zakresem drużyny. Steve wciąż nie wrócił do bazy, ale Tony miał nadzieję, że zrozumie całą sytuację. Niestety, nie wiedzieli jak długo uda im się to wszystko utrzymać w tajemnicy przed Peterem.
- Wszystko dobrze? - zapytał Sam, patrząc na Starka, który obserwował jak Rhodney przykuwa May do krzesła.
- Tak, w porządku. - powiedział cicho.
Obejrzał relację z rozmowy May i Rossa chyba dwadzieścia razy. Czytał transkrypcję każdego wieczora przed snem. Mógł powtórzyć każde jej zdanie z pzmięci. Na razie dowiedział się tylko tyle, że obwinianie Petera o śmierć męża to nie wszystko. Ona dosłownie przerzuciła na Starka całą odpowiedzialność za jej życiowe niepowodzenia.
- Prosiła, żeby ją przegłodzić, teraz poszła po książkę. - odparł Rhodney, wychodząc z pokoju przesłuchań. Tak, w wierzy mieli wszystko. - Co ona kombinuje?
- Zagra na jej cierpliwości. - odpowiedział Baker, stając przy drzwiach. - Chodźcie, nie będziemy patrzeć jak Lizzy czyta książkę, sącząc herbatę mrożoną z papierowego kubka ze słomką. Trochę to potrwa.
Otworzyły się drzwi i wszyscy spojrzeli na Lizzy, która weszła do pokoju z lustrem weneckim z książką pod pachą, lizakiem w buzi i dużym papierowym kubkiem.
- Ty tak na poważnie? - zapytał Sam. - Ej, a dałabyś radę włamać się do bazy danych pentagonu?
- Dała radę pięć razy. Pierwszy raz w wieku dwunastu lat. - odpowiedział mu Baker, pozwalając podopiecznej wejść do pokoju.

Tony wstał z kanapy, patrząc w wyświetlacz swojego telefonu. Sam podniósł głowę, przerywając krojenie papryki.
- Co robisz? - wymamrotał, rzucając nóż na deskę.
- Zaczęła gadać. - powiedział krótko.
Po tych słowach Natasha natychmiast podniosła się ze swojego miejsca i pobiegła za nim do pokoju przesłuchań. Tony wparował do niewielkiej salki, mijając Lizzy, która nadal siedziała na środku stołu ze skrzyżowanymi łydkami. May wcale nie wyglądała za dobrze. Miała podbite oko i była rozczochrana.
- No co? - dziewczyna wzruszyła ramionami, kiedy Sam posłał jej zdziwione spojrzenie. - Mówiłam, że nabiję jej tyciusiego guza.
- I coś Ty zrobiła? - zapytał chłodno Tony. - To tylko dzieciak. Dzieciak, którego wychowywałaś i kochałaś.
- Ty już mi wszystko zabrałeś. - wyszlochała. - Tak jak on zabrał mi męża. To nie jest zwykły dzieciak, to jest potwór. Mutant, którego kiedyś kochałam. Mutant, który tylko wszystko niszczy. Nie zasłużył na taką miłość. I kto go teraz uspokaja, kiedy ma zły sen? Co robicie, kiedy jest chory, kiedy trzeba iść do niego do szkoły, kiedy…
Nie zdołała dokończyć zdania. Lizzy błyskawicznie wyciągnęła rękę, chwyciła ją za włosy i uderzyła jej głową w stół.
- Dosyć tych gorzkich żali. - wywróciła oczami. - Dawaj konkrety.
- Konkrety? - wydyszała, podnosząc na nich spojrzenie. - Miał poczuć to, co ja poczułam. Miał stracić Ciebie. Swojego kochanego „pana Starka”, któremu zależy tylko na jego mocach. Który porzucił go po pierwszym lepszym potknięciu. A potem miał poczuć jak to jest, kiedy ktoś rozrywa go kawałek po kawałku…
- Tego chciałaś? - zapytała Lizzy cichym, piskliwym głosem. - Zemsty.
- To nie jest zemsta. - pokręciła głową. - Tylko sprawiedliwość. I co? Na czyją miłość teraz zasłużył? Waszą? Oszustów i morderców. Jesteście siebie warci.
- Gdyby nie ci oszuści i mordercy… - powiedział Sam, opierając się o ścianę. - Już dawno nie chodziłabyś po tym świecie.

Peter siedział na jednym ze stołków barowych w części kuchennej. Było… cicho. Spokojnie, jak na kwaterę główna Avengers. Słyszał przez ścianę, jak Wanda ćwiczy akordy na gitarze, a Sam śmieje się z komedii oglądanej w salonie.
- Coś taki cichy? - Peter podskoczył na głos Bartona, który wszedł do kuchni lekko się garbiąc.
- Słucham? - zamrugał, spoglądając na niego z zaskoczeniem.
- Wiesz, zwykle nie miałeś problemu ze znalezieniem sobie towarzystwa. - odparł, wyjmując z lodówki karton z mlekiem. - Już nie wspomnę o tym, że normalnie buzia Ci się nie zamyka.
- Nie o to chodzi. - pokręcił głową. - Po prostu… próbuję się przyzwyczaić. Znowu.
Barton przeszedł przez kuchnię i oparł się o blat, spoglądając mu w oczy.
- A tak naprawdę? - zapytał cicho, zmuszając go, żeby na niego spojrzał. - Młody…
- Myślę o May. - przyznał. - Nie wiem, co się z nią stało. Nawet nie próbowała do mnie dzwonić, ale… mieliście z nią jakiś kontakt?
-Nie. - pokręcił głową. - Nic mi o tym nie wiadomo. Musisz zapytać Tony’ego.

Natasha weszła do pokoju przesłuchań, przecinając pomieszczenie i siadając naprzeciwko May, która nadal siedziała po przesłuchaniu urządzonym przez Lizzy. Musiała przyznać, że młoda była niezła.
Podniosła głowę, kiedy usłyszała śmiech kobiety. Spojrzała na nią spode łba. Zęby May Parker wciąż były bladoczerwone od krwi.
- Co Cię tak bawi? - rzuciła.
- Przyszłaś mnie zabić? Proszę bardzo. - zakpiła. - Już i tak nic mi nie zostało.
- Nie, nie zabiję Cię. - pokręciła głową. - Peter na pewno by tego nie chciał. Zdradziła go kobieta, którą kochał. No, może nie w tradycyjnym znaczeniu.
- Nie mów, że Ci na nim zależy… - prychnęła. - Ten bachor naprawdę tak nisko upadł.
- Na pewno zależy mi na nim bardziej niż Tobie. - wzruszyła ramionami. - Zostaniesz tu jeszcze dwa dni, zanim Rhodney załatwi Ci miejsce w więzieniu dla kobiet. Oczywiście prawomocny wyrok to tylko kwestia czasu. Dwie rozprawy… Góra trzy.
- I co? Powiedziałaś bachorowi, że to dzięki mnie musiał się ukrywać przez cztery miesiące? Ciekawa jestem jak mu się udało przeżyć… Na pewno nie dokonał tego sam. Wystarczyło mu kilka dni na ulicy, żeby…
Urwała, kiedy Natasha wstała, żeby uderzyć ją w twarz. Zapadła cisza. Obie kobiety wpatrywały się w siebie z nienawiścią w oczach.
- Nie. - Natasha pokręciła głową. - Nie powiedziałam mu tego. I dopilnuję, żeby nigdy się o tym nie dowiedział.
- Gdybym tylko mogła napluć na tego… - zarechotała.
- O tym też możesz zapomnieć. - oznajmiła, wyjmując z kieszeni dwie pary kajdanek. - Już nigdy go nie zobaczysz. Tego możesz być pewna.
Zręcznym ruchem rozkuła ją z kajdan przymocowanych do stołu, przekładając jej dłonie na sam tył krzesła. Ręce za plecami. Najlepszy sposób, żeby kogoś unieruchomić.
Natasha podniosła głowę, nie przerywając zajęcia. Drzwi się otworzyły i do środka zajrzał Sam.
- Co Ty wyprawiasz? - zapytał, starając się zachować sposób.
- Spokojnie, wiem, jak torturować, żeby nie zostawić śladów. - powiedziała, upewniając się, że kajdanki dobrze się trzymają.
- Torturować? Czyś Ty na głowę upadła? - zmarszczył brwi. - Chodź tu.
Podszedł do niej w kilku krokach, chwytając ją za łokieć.
- Powiedz mu. - zachichotała May. - Powiedz mu, że to ja go wydałam.
- Nie. - Natasha pokręciła głową. - Nie złamię mu serca.

Stark siedział na kanapie, patrząc jak ta młoda wodzi jedną dłonią po jednym z głównych panelów programowania domowego komputera.
- Sztuczna inteligencja rozróżnia i odczytuje funkcje życiowe każdej osoby w pomieszczeniu? - zapytała po raz kolejny. - Potrzebuje do tego kamer, czy wystarczą czujniki ciepła?
- I ruchu. - dodał, udając, że jest zajęty przeglądaniem dokumentów. - Friday rozróżnia nie tylko funkcje życiowe, potrafi nazwać i zapamiętać każdego, kto już raz został jej przedstawiony. Działamy w szarej strefie, więc… Bardzo to się przydaje.
- Ile musiałabym panu zapłacić, żeby założył pan coś takiego w naszej centrali w Los Angeles? - zapytała.
- Zależy w jakim celu. - zachichotał, uśmiechając się po raz pierwszy od wielu dni.
- Friday zapewniła mi większą kontrolę. - przyznała. - Nie tylko mnie zdarza się uderzyć podejrzanego w trakcie przesłuchania. Pomyślałam, że może…
- Twoi mentorzy mogliby na tym skorzystać? - uniósł brwi, wstając i podchodząc bliżej. - Na prawdę podoba Ci się ta funkcja?
-Bardzo. - pokiwała głową. - Zrobiłam kiedyś coś podobnego, w znacznie mniejszej skali, ale rozwaliło się tego samego dnia, bo Charlie trochę przesadził.
- Jak Ci się to udało? - zapytał z podziwem.
- Przeprogramowałam wadliwą kamerę termowizyjną. - wywróciła oczami. - I tak wyjęłam ją z niszczarki, więc i tak była skazana na rozwalenie.
Usłyszeli chrząknięcie. Baker stał w drzwiach w towarzystwie Rhodney’a.
- Chodź Lizzy, idziemy. - powiedział w końcu. - Wracamy do domu.
Właśnie. Lizzy. Wiedział, że jakoś tak ma na imię.
Dziewczyna zeskoczyła z wysokiego krzesła i wyszła w towarzystwie starszego kolegi, szybko się żegnając.
- Co jest? - zapytał Rhodney, kiedy zostali sami.
- Pamiętasz jakie pytania zadawał mi Peter, kiedy po raz pierwszy pokazaliśmy mu centrum dowodzenia?
- Pamiętam.
- Ona pytała dokładnie o to samo.

środa, 25 września 2019

Część 8

Biuro pomocy prawnej dla obcokrajowców, w którym pracowała Natasha znajdowało się zaledwie dwie ulice od szkoły Petera, a on niezwykle chytrze potrafił to wykorzystywać. Niestety, przez to nabrał dziwnego nawyku odrabiania lekcji na przerwach w szkolnej toalecie.
- Peter, nasze mieszkanie jest w przeciwna stronę. - oznajmiła Natasha, wstając z krzesła i podchodząc do kserokopiarki.
- Tak, wiem… - jęknął, siadając na jednym z krzeseł dla gości. - Nie lubię siedzieć sam w domu.
- Wiem o tym, Pete. - westchnęła, nie przerywając zajęcia.
Peter wyprostował się na krześle, patrząc jak przekłada kartki pod skaner i układa kopie na trzech kupkach na stole pomocniczym. Zastanawiał się, czy nie zataiła w swoim życiorysie kilku języków, które znała. Chociaż mógł się tego spodziewać.
- Dam Ci kasę na obiad i jakiś film z wypożyczalni. Pójdziesz do domu i grzecznie poczekasz. Ja mam dzisiaj nadgodziny.
- Nadgodziny? - zapytał z zaskoczeniem. - To tutaj są jakieś nadgodziny?
- Tak jakby. - zachichotała. - Po zamknięciu przychodzi grupa robotników z Rosji. Znają biegle angielski, ale lepiej zrozumieją akty prawne, kiedy ktoś im je przetłumaczy na ich język.
- A długo Ci to zajmie? - skrzywił się. - Wiesz, nadal nie mam przyjaciół, tęsknie za Nedem…
- Wiem, że się nudzisz. - pokiwała głową. - Dołącz do grupy naukowej. Tak jak w poprzedniej szkole. Wiem, że tam jest.
- Nie mogę. - wymamrotał, zwieszając głowę.
- Dlaczego? - zmarszczyła brwi, przerywając zajęcie i kucając naprzeciwko niego.
- Nie chcę się za bardzo przywiązywać. Poza tym… - westchnął. - Mają stronę internetową. Moje zdjęcia nie mogą trafić do sieci.
Miał rację. Sama pouczała go o środkach ostrożności. Sama nie wyraziła zgody na wstawienie jej zdjęcia na firmową stronę. Nie pojawiała się nawet w biuletynie, tłumacząc się obawą przed zemstą męża. Nikt nie zadawał więcej pytań i jej to odpowiadało.

Udało im się ułożyć spokojne życie. W dwa miesiące. Zdarzało się, że Peter tęsknił za byciem Spider-Manem. Mało tego… kilkakrotnie musiał się powstrzymywać przed większą interwencją niż wybranie numeru na policję. Powoli przyzwyczajał się do najbardziej absurdalnych kryjówek na broń palną. Sam znalazł w mieszkaniu sześć sztuk krótkiej broni, jaką widywał już u niej w Kwaterze Głównej i trzy zabytkowe rewolwery. Znając Natashę, pewnie były odbezpieczone, więc wolał je po prostu odłożyć na miejsce.
- Robisz postępy. - powiedział pewnego dnia przy kolacji. - Ta Lazania jest lepsza od tej, którą robi pani Leed.
- Mama Neda? - zapytała, wlewając do szklanek sok jabłkowy. - Myślę, że w gotowaniu nie zdołam jej dorównać.
Westchnęła, zajmując miejsce naprzeciwko niego.
Zadzwonił telefon. Natasha już się podnosiła, żeby wstać, ale Peter ją powstrzymał.
- Siedź, ja odbiorę. - powiedział szybko.
Wstał z krzesła i podszedł do telefonu stacjonarnego.
- Tak, słucham? - powiedział, przykładając słuchawkę do ucha.
- Cześć, młody… - usłyszał, zmęczony, znajomy głos.
- Tony? - wyjąkał, przez co Natasha spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Możesz mi dać Natashę? - poprosił. - Nie martw się, po prostu daj mi ją do telefonu.
Peter nie musiał długo czekać, aż Nat do niego podejdzie. Właściwie, już obok niego stała. Szybko dał jej słuchawkę.
- Skąd masz ten numer? - zapytała. - Nie wiedziałam, że się znacie. Dobra, wiesz, że to niebezpieczne, żeby… co powiedziałeś?
Przez długi czas stała słuchając tego, co Tony ma do powiedzenia. Przez cały czas trzymała Petera za nadgarstek, nie pozwalając mu odejść.
- Tak, już Ci go daję. - westchnęła i podała mu telefon. - Pogadajcie sobie.
Peter skinął głową, przykładając słuchawkę do ucha. Przez cały czas patrzył na Natashę z wyrazem szoku na Twarzy.
- Tak? - wyjąkał, czując, że ma coś w gardle.
- Już po wszystkim. - powiedział tym samym zmęczonym tonem. Ross nie żyje. Nikt inny na Ciebie nie poluje.
-To znaczy, że…
-Możecie wracać. - odpowiedział, a Peter mógł przysiąc, że kiwnął głową. - Wracacie do domu.
Wracają do domu…

Tym razem odbyło się bez partyzantki i Nat zaklepała pierwszy lepszy samolot do stanów. Bilety były drogie, bo kupione w ostatniej chwili, ale wystarczyło na nie pieniędzy z odprawy. Klasa ekonomiczna, bo na tę wygodniejszą nie było już co liczyć, ale Peterowi, ani Natashy to nie przeszkadzało. Ważne, że oboje wracali już do domu.
- Chcesz się przespać? - zapytała Natasha. Nadal miała blond włosy, ale wiedział, że po trzech miesiącach pofarbuje je na stary kolor, co bardzo mu odpowiadało. Nigdy nic nie sugerował, ani nie twierdził, że tak było jej nieładnie, ale rudy był tym, co kojarzyło mu się z domem.
Na lotnisku czekał na nich Tony. Tym razem nie było przy nim Happy’ego. Byli zaskoczeni, kiedy zobaczyli, że ani Nat, ani Peter nie mają wcale większych bagaży. Wszystko musiało się zmieścić do tych walizek. Albo po prostu stwierdzili, że nie ma co zabierać części nowych rzeczy.
- Wsiadajcie. - powiedział cicho po krótkim przywitaniu. - Wiem, że jesteście wyczerpani.

- Kto go zabił? - zapytała Natasha, okrywając kocem śpiącego Petera.
Nie chciała zadawać tego pytania, kiedy Peter był na nogach. Mieli za sobą długi lot, oboje byli zmęczeni. Starała się o niego troszczyć. Teraz nawet bardziej niż oni wszyscy razem wzięci.
- Happy. - powiedział Stark, siedząc na fotelu w salonie Kwatery Głównej. - Ross miał mnie na muszce, Happy strzelił mu w tył głowy. To była obrona konieczna. Nawet nie będzie rozprawy. Nie mów Peterowi. Nie chcemy, żeby o tym wiedział. Mógłby...
- Inaczej patrzeć na Happy'ego? - westchnęła. - Tak, wiem.
Była zmęczona. Musiała wyglądać okropnie. Ale nie chciała jeszcze iść spać. Musiała się dowiedzieć co ich ominęło.
- Thor wrócił do Asgardu, czy wciąż tu jest? - zapytała w końcu, dolewając sobie kawy.
- Jest, śpi. - pokiwał głową. - Steve całą noc słuchał radia. Teraz go nie ma. Myślę, że jest w szoku. Może wrócił do swojego mieszkania, może jest u jakiegoś znajomego. Nie wiem.
- Dlaczego Steve miałby być w szoku? - zmarszczyła brwi.
- Widział to wszystko. Wcześniej Ross podał mu coś mocnego, coś co chwilowo go sparaliżowało. - wyjaśnił, ale kiedy Natasha otworzyła usta, żeby zapytać o jego zdrowie, ale Stark uniósł dłoń, żeby jej przerwać. - Spokojnie, nic mu nie jest. Po prostu poczuł się...
- Bezsilny? - wpadła mu w słowo.
- Właśnie. - pokiwał głową. - Znasz go. Musi mieć pod kontrolą wszystko i wszystkich. Twierdzi, że to jego obowiązek.
- Nawet on wszystkich nie uratuje. - wymamrotała.
- Wiem. Już mu to mówiłem.

Natasha patrzyła jak Cole i Lizzy idą przez główny korytarz. Uśmiechnęła się, patrząc na swoich znajomych.
- Nie mówcie, że macie nową misję... - pokręciła głową, witając się z obojgiem.
- Nie, to Wy macie misję. - odparł Baker, kiedy Lizzy wyjmowała z torebki jakąś teczkę. - Gdzie jest Stark? Jego też to może dotyczyć.
- Powiecie nam o co chodzi? - zapytała zaniepokojona, prowadząc ich do warsztatu.
- Lizzy znalazła na dysku Rossa, coś co może Was zainteresować. - odparł, wchodząc za Natashą do pracowni.
Stark siedział na swoim wysokim stołku, przekładając narzędzia z jednej skrzynki do drugiej. Pewnie przygotowywał się już na jutro. Albo po prostu chciał się czymś zająć.
- Co to za jedni? - zapytał, wstając.
- Cole Baker, poznaliśmy się przez telefon. - odparł, rzucając Lizzy krótkie spojrzenie. - A to Lizzy Carmichael. Znalazła coś, co pana zainteresuje.
- Ile Ty właściwie masz lat? - zapytał ją bezczelnie, patrząc na nią z zastanowieniem.
- Szesnaście. - wzruszyła ramionami.
- To nieistotne. - przerwał Baker, wyciągając rękę. - Powiedz im.
-Włamałam się do komputera Rossa kilka dni po jego śmierci. - oznajmiła, kładąc na stole przyniesioną teczkę. - Mój szef chciał wiedzieć coś o jego projektach. Oczywiście wszystko nielegalnie. Wiem od kogo się dowiedział, że Peter jest Spider-Manem.
Natasha podniosła głowę, patrząc na nią zaskoczona, ale Stark wydawał się mało poruszony, jakby za wszelką cenę chciał zachować kamienną twarz.
- W zamian za te informacje obiecał pana zabić. - powiedziała cicho, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem.
- Kto? - zapytał krótko.
Cole i Lizzy spojrzeli po sobie krótko.
- May Parker.

piątek, 23 sierpnia 2019

Część 7

Peter leżał pod łóżkiem, wtulając się w ramię Natashy. Ćwiczyli kryjówkę na wypadek kontroli granicznej. Na razie leżeli tak prawie piętnaście minut. Przynajmniej tak się wydawało Natashy. Musieli wytrzymać jak najdłużej.
- W porządku? - zapytała cicho, kiedy zorientowała się, że Peter zaczyna się pocić.
- Trochę duszno, ale wytrzymam. - wyszeptał.
- Dobra, wystarczy. - wymamrotała, stukając dwukrotnie w ramę łóżka.
Po kilku sekundach łóżko się podniosło i oboje wytoczyli się na podłogę.
- Ile? - zapytała Natasha, patrząc na Cole’a, który przykręcał nogi łóżka powrotem do podłogi wagonu.
- Dwadzieścia trzy minuty. - odpowiedział, uśmiechając się półgębkiem. - Na szczegółową kontrolę wystarczy. Nikt postronny się nie zorientuje, że tu jesteście.
- Bogu dzięki. - westchnęła, pocierając ramiona Petera, który siedział, oddychając głęboko. - Dobrze wszystko?
- Tak. - pokiwał głową. - Po prostu… Nie lubię ciasnych przestrzeni.
- Oddychaj. - powiedziała cicho, kiwając głową. - Masz mdłości?
- Nie, po prostu… - zakaszlał. - To ja może skoczę do łazienki.
Wstał na chwiejnych nogach, pośpiesznie mrugając. Pewnie, żeby odgonić mdłości, które nawiedzają klaustrofobików.
- Dam radę. - powiedział szybko, kiedy Cole już do niego doskoczył, chcąc go podtrzymać za ramiona. - Muszę tylko… Się ogarnąć.
Natasha i Cole zostali sami w niewielkiej podwójnej sypialni. Nat przeczesała sobie dłonią włosy i oparła się o szafę. Nie wiedziała, jak dzieciak to wszystko zniesie. Ona była do tego przyzwyczajona. Ale on… Nie była tego taka pewna.
- Wszystko gra? - zapytał, patrząc na nią z troską.
- Tak, po prostu… - zaczęła, starając się dobrać jakoś sensownie słowa. - Martwię się, że on tego nie zniesie.
- Oj, Romanoff… - prychnął z kpiącym uśmieszkiem. - Zmiękłaś.

- Teraz jesteśmy tutaj. - oznajmiła Li, wskazując jeden z większych punktów na Mapie Europy. - Teraz jedziemy do Mińska. Tam mamy misję i postój załadunkowy.
- I tak musimy się zatrzymać na najbliższym dworcu. - wtrącił Lucas, opierając się o jedno z krzeseł. - Wody ledwie starczy do jutra.
- Załatw to. - rozkazał Cole i zajrzał Li przez ramię.
Wszyscy siedzieli przy wielkim stole, a tak właściwie się wokół niego tłoczyli. Peter patrzył z jednej osoby na drugą, nie wiedząc o czym tak naprawdę rozmawiają. Zerknął na Natashę, która wyglądała na spokojną, jakby to nie była pierwsza taka rozmowa w której uczestniczyła.
- Jeśli chodzi o Waszą dwójkę… - zaczął Cole, na co Peter podniósł głowę. - Jak nas nie ma, siedzicie w swojej sypialni. Najlepiej po ciemku. Mówiąc wprost… udajecie, że Was nie ma.
- To ja się prześpię. - wymamrotał Peter.
- Spokojnie, nikt do Was nie zajrzy. - Amber machnęła ręką. - Będziecie zamknięci.
- Mogę Wam zostawić moją empeczwórkę i czytnik e-booków, mam sporo nowych pozycji. - Zaproponowała Lizzy.
Peter uśmiechnął się do niej pod nosem. W tym czasie Alex, opiekunka kucyków, z tego co zrozumiał Peter, podeszła do nich z wielkim półmiskiem z klopsami.
- Kolacja, zróbcie tu miejsce. - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - No już…

„Jak młody?”
Natasha westchnęła, patrząc na wiadomość do Cole’a w telefonie Li, który zostawiła im na wszelki wypadek. Westchnęła, spoglądając na śpiącego na łóżku Petera.
„Śpi. Może to i lepiej” - odpisała, odkładając komórkę na szafkę nocną.
Wstała, przechadzając się po niewielkim pokoiku w wagonie mieszkalnym. Plan, który który zaczęła układać od momentu startu ich pierwszego samolotu powoli nabierał coraz sensowniejszych kształtów. Dojadą okrężną drogą do Londynu z niewielką przerwą na załadunek i misje. Szybkie przeniesienie na prom, żeby pokonać wodę i już są w domu. Mieszkanie już było, praca sekretarki zaklepana, dzięki uprzejmości Li, która odświeżyła swoje kontakty z początków pracy w MI6. Pozostało tylko się urządzić, dopracować przykrywkę, a jak już wszystko będzie gotowe, znaleźć Peterowi szkołę. Brzmi prosto, prawda? Z punktu widzenia osoby postronnej… zniknęli. Nikt poza szpiegowską trupą cyrkową nie ma pojęcia, gdzie teraz są i z kim. Jeszcze tylko kilka dni… I będą już bezpieczni.

Nowe mieszkanie wyglądało całkiem przytulnie, przynajmniej tak wydawało się Peterowi. Bo czego się spodziewał? Szarych ścian, kuchenki i kilku konserw? A zastali odnowione, w pełni uposażone lokum, co nieźle mu pasowało. Co prawda Natasha musiała jeszcze skończyć do sklepu po kilka rzeczy, ale poza tym wszystko było jak trzeba.
- Nowy telefon. - oznajmiła Natasha, wręczając Peterowi niewielkie kartonowe pudełko. - W środku jest nowa karta pamięci i karta sim. Za chwilę wymienimy się numerami. Powiem Twoim nauczycielom, że telefony ode mnie masz odbierać. Nie ważne, czy sprawdzian, czy zwykła lekcja… Masz odbierać.
- Nat, znam zasady. - wywrócił oczami. - W pociągu powtórzyłaś mi je chyba z pięćdziesiąt razy.
Natasha westchnęła, kręcąc głową. Trochę się denerwowała. Co prawda mieszkanie, które zajmowali okazało się lepsze, niż się spodziewała, ale nadal pozostało trochę pracy. Pieniądze, które im zostały wystarczą na nowe ubrania, podstawowe wyposażenie i pierwszy miesiąc życia, ale dalej muszą sobie radzić sami.
- Wiem, przepraszam. - westchnęła, siadając na jednym ze stołków barowych w kuchni. - Trochę się martwię.
- Tak, wiem. - wymamrotał, spuszczając spojrzenie. - Poradzimy sobie, zobaczysz. Pójdę do szkoły, Ty do pracy i nikt nas nie rozpozna. Będziemy jak normalna rodzina na imigracji.

Rozległo się pukanie. Natasha podniosła głowę, patrząc jak Peter podbiega do drzwi i szybko je otwiera.
- Dzień dobry, ja jestem żoną gospodarza budynku. - rozległ się głos starszej osoby. - Mąż powiedział mi, że wczoraj się tu sprowadziłeś ze swoją mamą. Czy mogłabym…
- Oczywiście! - zawołała Nat z części kuchennej. - Peter, wpuść panią.
Peter zrobił miejsce, żeby starsza pani mogła wejść. Natasha odrzuciła rękawice kuchenne i przeszła przez niewielką część kuchenną, która płynnie łączyła się z salonem.
- Po pierwsze nie jestem jego matką, tylko macochą. - powiedziała od razu, kiedy Peter wyciągał kubki i wstawiał wodę na herbatę. - A po drugie miałam jakieś czternaście lat, kiedy Peter się urodził, więc to raczej nie jest możliwe.
- Mam rozumieć, że pani mąż nie żyje? - rzuciła kobieta, siadając przy niewielkim stole.
- Niestety żyje. - Natasha wzruszyła ramionami, powstrzymując się od parsknięcia krótkim, kpiącym śmiechem.
- Niestety… Co pani…
- Peter, idź proszę do siebie. - rzuciła, patrząc kobiecie w oczy.
- Ale… - zaczął, chcąc protestować. „Wyobraź sobie, że Ross to Twój zwyrodniały ojciec przed którym uciekamy”, powiedziała mu w pociągu.
- Jutro pierwszy dzień w nowej szkole. - odparła, wciąż patrząc w twarz kobiety. - Na pewno już przysłali plan na maila. - No idź…
Peter westchnął i ze zbolałą miną poszedł do swojego nowego pokoju.
- Gdyby mój mąż nie żył… zostalibyśmy w Los Angeles. Może pani mąż i ojciec to kochający mężczyźni, ale my nie mieliśmy tyle szczęścia. - zaczęła łamiącym się głosem. - Uciekliśmy tak daleko, żeby nie mógł nas znaleźć. Wyciągnęłam z prywatnego konta wszystkie pieniądze po tym, jak pobił mnie do nieprzytomności, a Peterowi złamał rękę. Kiedy dochodziliśmy do siebie… ukrywaliśmy się u mojego szefa. Ale i tam nas znalazł. Dlatego uciekliśmy. I dlatego proszę nie poruszać przy Peterze tego tematu. To dla niego bardzo trudne.

- Mam Twoje batony mleczne, nową książkę do fizyki i te orzechy, które chciałeś. - oznajmiła, wyjmując z torby na zakupy kolejne przedmioty. - Kupiłam jeszcze epinefrynę w aptece, na wypadek, gdyby ta sąsiadka znowu wtykała Ci te swoje ciasteczka z cynamonem. I jeszcze trzeba oddać jedną strzykawkę temu sąsiadowi z astmą.
Peter patrzył jak Natasha rozkłada zakupy. Chowa kilka rzeczy do szuflad i odkłada materiałowe torby do szafki pod zlewem.
- Co jest? - zapytała, siadając naprzeciwko niego. - Masz jakiś… problem? Nie chcą z Tobą rozmawiać w szkole?
- To nie to. - pokręcił głową. - Brakuje mi przyjaciół z Nowego Jorku. Jesteśmy tu ile… dwa tygodnie? Kiedy zadzwonisz do Tony’ego?
- W piątek, mówiłam Ci już. - odpowiedziała spokojnie. - Będzie dobrze. Musimy tylko pilnować przykrywki.
- Tak, wiem. - powtórzył. - Pójdę odrobić lekcje.

Peter obudził się o siódmej rano. Zamrugał, czując znajomy zapach spalenizny. Usiadł gwałtownie na łóżku, wciąż nie otwierając oczu.
Był w domu.
Był w Queens.
Czar prysł, kiedy rozejrzał się po pokoju. May nie mogła przypalić śniadania. Nie mogła, bo jej tu nie było. Natychmiast jego ciałem wstrząsnął szloch. Dlaczego nic nie może być takie jak dawniej?
- Peter, obudziłeś się już? - usłyszał krzyk Natashy z kuchni. - Peter…
Musiała być zaniepokojona jego jękami, bo wbiegła do jego sypialni.
- Co się dzieje? - zapytała z niepokojem. - Miałeś zły sen?
Patrzyła na niego z troską, która z dnia na dzień wydawała mu się coraz większa. Czy Nat mu… matkowała?
- Poczułem spaleniznę… - wyszlochał. - Wtedy pomyślałem, że jestem znowu… no, że jestem w Queens.
Myślał, że jest w domu. Chciał powiedzieć „w domu”.
- Oj, Peter… - westchnęła, przyciągając go do siebie i przytulając. - Tylko przypaliłam naleśnika. Poszłam odebrać telefon i nie zestawiłam patelni z palnika. Przepraszam… Tak bardzo Cię przepraszam.

poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Część 6

- Pakujcie się. - rozkazał Stark, obejmując spojrzeniem pokój Petera i miejsce Natashy. - Musicie uciekać.
- Każesz nam się pakować, ale nie mówisz dlaczego. - wykrztusiła.
- Ross wie, że Peter jest Spider-Manem. - powiedział cicho. - Chce go zabrać do Tratwy i przeprowadzić jakieś testy. Nie wiem jakie, ale raczej nie będzie łagodnym „Wujkiem Tedem”.
Natasha wybałuszyła oczy, patrząc na niego z zaskoczeniem.
- Przygotowałem Wam lewe papiery. Romanoff, nadal masz te swoje kryjówki z czasów KGB i Tarczy? - zawołał, patrząc, jak Peter wkłada do torby swoją granatową bluzę. - Nie, tego nie bierz! Za bardzo charakterystyczne.
-To moja ulubiona bluza. - zaprotestował.
-Wiem. - pokiwał głową. - Kiedy wrócicie będziesz mógł dalej w niej chodzić, ale teraz musisz ją zostawić. Gdzie są najdalsze?
Natasha była już gotowa. Wiedziała, że to pytanie jest skierowane do niej. Miała dwie torby. Na Bóg wie na jak długo. Zaskakująco mało rzeczy.
- Europa? - zapytał cicho, patrząc w jej twarz.
- Rosja, Czechy, Niemcy, Wielka Brytania… - wymieniała, wzruszając ramionami.
- Ustal trasę, poruszajcie się linią ekonomiczną… - powiedział. - Czego potrzebujecie?
- Gotówki. - odpowiedziała szybko, zabierając telefon Petera i odkładając go na szafkę nocną.
-Mam tam wszystkie zdjęcia. - zaprotestował po raz kolejny.
-Żadnych telefonów, ani kart kredytowych. - zakazała. - Mogą nas namierzyć. Weź Kartę Pamięci. Nie ma żadnych nadajników.

Peter siedział na jednym z foteli, patrząc jak Natasha kreśli coś na mapie świata. Było za dużo linii. Nie wiedział co oznaczają.
- Dokąd lecimy? - zapytał.
- Do Tokio. - odpowiedziała, odwracając się do niego. - Ale to tylko przesiadka. Później do Rumunii. Spędzimy tam jedną noc. Musimy zmienić wygląd.
Peter zamrugał, patrząc na nią  ze smutkiem. Pozwoliła mu zabrać kartę pamięci, ale nie powiedziała, jak będzie można odtworzyć to, co na niej jest.
- To konieczne? - skrzywił się z niesmakiem. - A… Gdzie zamieszkamy?
- W Londynie. - odpowiedziała. - Mam tam przyjaciela, pracuje dla MI6. Kiedy trafimy do Czech, zabierze nas. Wiem, że jego trupa…
- Trupa? - skrzywił się z zaskoczeniem.
- Cyrkowa. - uśmiechnęła się do niego i położyła dłoń na jego policzku. - To niezły środek transportu. Nie kontrolują ich na przejściach granicznych. Mają własny pociąg. To nie pierwsza klasa, ale będziemy mogli się dobrze przespać.

Natasha wyszła z łazienki z ręcznikiem na głowie. Skrzyżowała ramiona na piersiach i spojrzała na Petera, który leżał na łóżku w tanim motelu, przeglądając wydruki ze swojego telefonu. Zahaczyła o punkt ksero, kiedy kupowała farbę do włosów. Jeśli Peter dobrze będzie się krył z tymi wydrukami, nikt nie zwróci na nich uwagi.
- Jak się trzymasz? - zapytała, siadając przy nim.
- Trochę dziwnie. - wzruszył ramionami. - Nigdy nie byłem poza Nowym Jorkiem dłużej niż kilka godzin. Ile to ma potrwać?
Spojrzał na nią z nadzieją w oczach. Liczył, że to nie będzie długi przedział czasu. Natasha zaczerpnęła głęboki oddech i usiadła obok niego, obejmując go ramieniem.
- Możliwe, że nawet rok. - powiedziała cicho. Rok? Czyli kiedy wrócą, będzie miał prawie siedemnaście lat. - Co dwa tygodnie będę się kontaktować z Tony’m. Powie nam, czy jest bezpiecznie. Nauczyłeś się życiorysu?
-Jesteś Natalia Davidson, pracowałaś jako sekretarka w firmie serwisowej w Burbank. Jesteś moją macochą. Uciekamy od Twojego męża, który bił nas oboje. Ja jestem jego synem z poprzedniego małżeństwa. Nazywam się Peter Davidson i chodziłem do liceum w North Hollywood.
- Jak masz mnie nazywać?
- Nat. Albo Natalia. Nigdy Natasha.
- Świetna robota. - pochwaliła.
Wzięła głęboki oddech, przeczesując jego włosy palcami. Teraz krótsze i wyprostowane wydawały jej się dziwnie obce.
- Na jaki kolor farbujesz włosy? - zapytał po dłuższej chwili ciszy.
- Blond. - odpowiedziała. - Wszyscy kojarzą mnie od rudego.
- Lubię rudy. - wymamrotał, wtulając się w jej ramię. - Pasuje Ci. Będzie mi się trudno przyzwyczaić.
- Przyzwyczaisz się. - pocieszyła go. - To nadal ja.

Natasha postawiła walizkę u stóp Petera i spojrzała na niego z niepokojem. Mieli za sobą koszmarną i wyczerpującą podróż. Z miasta do miasta. Z lotniska na lotnisko… z dworca na dworzec. Teraz znaleźli cyrk… Ale nie wiedzieli, czy ich zabiorą.
- Zaczekaj tu chwilę. - powiedziała. - Z nikim nie rozmawiaj. Jeśli ktoś Cię o coś zapyta, udawaj, że nie rozumiesz. Zaraz wrócę.
- Jasne. - pokiwał głową. - A czy…
- Chcę tylko z nim porozmawiać. Jeśli nas nie zabiorą… Poszukamy innego wyjścia.
Peter pokiwał głową i patrzył, jak odchodzi. Powtarzał sobie w myślach co ma mówić, kiedy zadają mu na granicy te same pytania. Natasha mu mówiła, że to ważne. A on jej ufał.
Patrzył jak Nat odchodzi i zaczepia jakiegoś faceta. Otworzył szeroko usta, kiedy on objął ją i poklepał po plecach z wyraźną ulgą. Potem rzucił Peterowi szybkie spojrzenie i pokiwał głową.
Natasha podbiegła do niego i chwyciła jedną z dwóch walizek.
- Chodź, zabieramy się z nimi.
Peter poszedł, trzymając ją za rękę. Oboje wsiedli do pociągu. Zaraz za tym facetem. Przypominał mu Thora. Śniadego Thora z brytyjskim akcentem.
- Jest bezpiecznie, możemy rozmawiać. - powiedział ten facet, zasuwając drzwi wagonu. - To jest ten Wasz uczeń?
- Tak, To jest Peter. - pokiwała głową. - Peter… To jest Cole. Pracuje dla MI6.
- Miło mi. - wymamrotał.
- Właśnie mówiłem Nat, że wszyscy w tym pociągu to szpiedzy. Cyrk to niezła przykrywka. Możemy rozpracowywać przemytników i nikt nas o nic nie podejrzewa. - wyjaśnił, wskazując im miejsca na kanapie przykręconej do podłogi. - Z tyłu są klatki, Sypialnie są w siedmiu wagonach, Jedna pusta. W każdym wagonie są cztery sypialnie. Zmieścicie się w tę psutą. Mamy po drodze jeszcze trzy misje, zanim wrócimy do Londynu, minie pięć dni. Poproszę Lizzy, żeby Was oprowadziła, kiedy skończy karmić.
- Lizzy? - powtórzyła Natasha, z wyraźnym zaskoczeniem.
- Ma szesnaście lat, tresuje tygrysy. - odpowiedział, przechodząc do części kuchennej i wlewając wodę do czajnika. - Zrekrutowana do CIA rok temu, bardzo zdolna, zaraz potem skończyła szkołę w trybie przyśpieszonym. Nie zabija, ale strzela niesamowicie. Inteligentna. Prowadzi tutejszą biblioteczkę. Ostatnio jeden burmistrz zapłacił nam w starych książkach… Wybierzesz sobie kilka. Słyszałem, że masz tylko jedną.
Peter potrzebował chwili, żeby się zorientować, że dwa ostatnie zdania są skierowane do niego. Otworzył usta, patrząc na niego z zaskoczeniem.
- Eee… Dziękuję. - wychrypiał.

Lizzy okazała się szczupłą, ładną dziewczyną z długimi brązowymi włosami. Wyglądała na miłą. Mogła być nawet w wieku Petera, co nieźle go zaskoczyło.
- Łazienka jest tutaj, tutaj robimy pranie, a tutaj jest salon. Mamy nawet telewizor. - wyjaśniła, wskazując drzwi za drzwiami. - Antonia poznasz dopiero jutro, bo po jedzeniu zwykle śpi. Nie bój się, nie jest tak groźny, jak się wydaje. Jest całkiem milutki.
Wzruszyła ramionami, wchodząc do jednego z pomieszczeń.
- A tu jest czytelnia. - powiedziała, wskazując na dosyć pokaźny regał z książkami. - Mamy głównie powieści w trzech językach, ale znajdzie się jeszcze kilka podręczników akademickich sprzed dwudziestu lat. Cole mówił Wam, jakie są zasady?
- Zasady? - powtórzył zszokowany.
- Jasne. - wymamrotała, ale zaraz otrząsnęła z siebie tę niewielką odrobinę sarkazmu. - Kiedy jedziemy, możecie się poruszać po całym pociągu. Kiedy stoimy, siedzicie w sypialni. Widziałeś już Wasz pokój?
- Tak, przytulny. - pokiwał głową. - Jak… Czemu jesteś szpiegiem? Nie wolałabyś po prostu chodzić do szkoły?
- Połowa mojej rodziny to szpiedzy. - wyjaśniła, sięgając po jedną z wysłużonych książek, odpinając zaczep podtrzymujący ją na półce. - A moja pierwsza misja była właśnie w szkole. Powiedzmy, że już się z tym pogodziłam. Trzymaj. Warto zacząć do tej.
Peter wziął do ręki książkę i spojrzał na okładkę. Uśmiechną się na widok autora.
- Oczywiście możesz ją zatrzymać. - powiedziała szybko. - Mamy jakieś trzy egzemplarze…

poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Część 5

- Jest bardzo silny, da sobie radę!
- Ale jak długo? To dziesięć ton! Nie tylko towar, ale i ludzie. Nie da się wywalić towaru, nie wyrzucając najpierw ludzi.
- Zamknijcie się, on to wszystko słyszy!
Peter słyszał kłótnię pozostałych członków drużyny. Trzymał dwa kontenery na swojej sieci oplecionej wokół stalowej liny, które na szczęście nie pękały. Jego sieć już dawno by się odlepiła, gdyby co chwilę nie wylewał nowej. Ale w taki sposób trzymało.
- Jeszcze trochę, Pete! - Peter usłyszał głos Tony'ego. - Już prawie wszyscy wyszli.
Ludzie. W środku byli ludzie. Musiał poczekać, aż wszystkich wydostaną. Jeśli puści... wszyscy spadną do wody. Peter czuł, że nie może oddychać. Jego skóra na ramionach już zaczynała pękać. Czuł nie tylko pieczenie, ale i rwanie. Mimo, że im więcej ludzi opuszczało kontener... On już przestał czuć ubywający ciężar.
- Peter, już wszyscy... Możesz puścić. - usłyszał delikatny głos Steve'a. - Sam już po Ciebie leci.
Puścił sieć, a puste kontenery spadły do rzeki. Zwiesił głowę, starając się oddychać. Poczuł, jak Sam obejmuje go ramionami. Teraz mógł się już rozluźnić.

- Peter! - usłyszał zamglony głos pana Starka.
- Połóżcie go. - rozkazał Bruce. - Ostrożnie. Uwaga na głowę. Thor, przynieś koce. Steve, zestaw opatrunkowy. Muszę opanować krwawienie. Peter... słyszysz mnie?
Thor? A co on tu robił?
Poczuł czyjeś dłonie na swoich ramionach, a później jego głowa spoczęła na szczupłych kolanach. Ktoś zerwał mu maskę z twarzy.
Otworzył oczy. Zobaczył rude loki Natashy i skupioną twarz doktora Bannera. Leżał na podłodze Quinnjeta.
- Spróbuj się nie ruszać, dobrze? - poprosił, kiedy dłoń Natashy odgarnęła jego włosy z oczu. - Muszę zatamować krwawienie na Twoich przedramionach. Jak się czujesz?
- Zimno... - wystękał bezgłośnie, ale wiedział, że zrozumieli, co chce powiedzieć.
- To przez osłabienie i utratę krwi. Za chwilę dostaniesz koce. Nie zasypiaj. Jeszcze nie...
Ale zasnął.
Kiedy się obudził, leżał na noszach w odrzutowcu. Słyszał, że lecą. Czuł, że jest opatulony kocami. Leżał na boku. Czuł, że ma coś na twarzy.
- Bruce... - zawołała Natasha. Peter dostrzegł jej czarno-czerwony pasek. - Obudził się.
Usłyszał kroki. Chwilę później zobaczył Doktora Bannera, który się nad nim pochylił.
- Peter, już dobrze. Jesteś bardzo słaby, ale jak tylko dolecimy do bazy, podamy Ci coś na wzmocnienie. - powiedział wyraźnie, ale nie za głośno. - Masz opatrzone ręce, bo pękła Ci skóra na przedramionach. Nie wytrzymała napięcia. Przestałeś oddychać na kilka minut, dlatego teraz podajemy Ci tlen. Spróbuj się nie nie denerwować, dobrze?
- P-p-panie S-s-tar-r-rk... - wydyszał.
- Jestem tu... - powiedział szybko, kładąc dłoń na jego ramieniu. - Już dobrze. Zabieramy Cię do domu. Jesteś z nami.
Jesteś z nami...

Tony siedział na drewnianym, niewygodnym krześle, wsłuchując się w chrapliwy oddech Petera. Trochę się martwił, nie potrafił tego ukryć, ale wiedział, że musi zachować zimną krew.
- Ma tak oddychać? - zapytał Bruce'a, kiedy ten wszedł do pokoju. - Co chwilę kaszle.
- To akurat dobry znak. Płuca się rozprężają. - zapewnił go, zaglądając pod koc. - Dostał silne leki uspokajające. Jest na granicy snu i jawy. Słyszy i czuje wszystko, co się wokół niego dzieje. Kiedy usunę dren i opatrzę ranę, przestaniemy utrzymywać sedację. Nic mu nie będzie. Trochę cierpliwości.
Tony wziął głęboki oddech, podrywając głowę na kolejny napad kaszlu Petera. Bruce spokojnie położył dłoń na jego czole, odgarniając mu włosy do tyłu.
- Już dobrze... - powiedział cicho, kiedy Tony objął rękę Petera w swoje obie dłonie. - Osłucham Cię, dobrze? Poczujesz zimno na piersi.
Założył na uszy stetoskop i przyłożył membranę do piersi chłopca.
- I co? - zapytał Tony, patrząc na przyjaciela z niepokojem.
- Już lepiej. Kiedy się obudzi, będziemy utrzymywać tlen. Kiedy jego oddech się poprawi, zmienię maskę na kaniulę. - powiedział. - Zrób sobie przerwę, ja z nim posiedzę.
- Dobra, pójdę po kawę. - Tony wstał z krzesła, biorąc głęboki oddech. - Ale zaraz wrócę.
- Prześpij się. - zawołał za nim. - Chyba nie chcesz, żeby się Ciebie przestraszył, kiedy otworzy oczy? Nie zostawię go samego. Później Natasha wpadnie mu poczytać.
- Tak, ona... Czyta każdemu z nas. - powiedział cicho, zamykając za sobą drzwi.

- Śpi od piętnastu godzin. Ocknął się na dziesięć minut i znowu zasnął. - powiedział cicho, patrząc na leżącego na boku Petera. Rany na jego rękach jeszcze się nie zagoiły, bo jest na to zbyt słaby, a dziura w jego boku po drenie też będzie potrzebowała trochę czasu.
- Nie ma powodu do obaw. - zapewnił go Bruce, zmieniając kroplówkę. - Zbiera siły. W przybliżeniu... za pięć dni stanie na nogi.
Tony zamrugał, przypominając sobie o jednym szczególe.
- Gdzie miś? - zapytał pośpiesznie.
- Jaki miś? - Bruce zmarszczył brwi, odrywając spojrzenie od jednego z monitorów.
- Od Happy'ego. - wyjaśnił. - Chyba jest w jego pokoju. Pójdę sprawdzić. Lubi mieć go przy sobie, kiedy choruje.
Wybiegł z medycznej części budynku i przeszedł do kwater.
- Gdzie tak pędzisz? - zawołał Clint, kiedy mijał go przy drzwiach łazienki. Zapomniał, ze ma przyjechać właśnie dzisiejszego wieczora.
- Po misia! - krzyknął.
- Chciał misia? - zmarszczył brwi, obserwując, jak Tony wpada do pokoju Petera na kilka sekund, a potem wybiega z ogromnym pluszakiem w ręku.
- Nie, ale będzie chciał. - pokręcił głową, wracając do miło urządzanej sali szpitalnej.
Bruce ledwo zdołał się ruszyć. Tony słyszał cichą balladę rockową z radia stojącego na jednej z bocznych szafek. Przeszedł przez pokój, stawiając misia w nogach łóżka i zajmując miejsce na swoim krześle. Zdecydowanie musi kupić lepsze krzesła...
- Dalej śpi. - oznajmił. - Wydalił więcej płynów. Wraca do normy.
- To dobrze. - wymamrotał.

Kiedy Peter obudził się z długiego snu wciąż był sztywny i obolały, ale nie za bardzo się z tym przejmował. Był już kiedyś w gorszym stanie.
- Głodny? - usłyszał głos po swojej lewej stronie.
Obrócił głowę i zobaczył Tony'ego, który siedział na jednym z krzeseł.
- Pan Stark... - zaczął trochę zachrypniętym głosem. Odchrząknął. - Był pan tu przez cały czas.
- Obiecałem, że Cię nie zostawię. - oznajmił, kładąc dłoń na jego ramieniu. - I nie zostawiłem.
Peter kaszlnął. Oddychanie po zapadniętym płucu wciąż było trochę utrudnione, ale wiedział, że to minie.
- Wszyscy są cali? - zapytał, mrugając.
Tony uśmiechnął się do niego i odgarnął mu włosy z twarzy.
- Po tym, jak spędziłeś nieprzytomny całą dobę tylko to Cię obchodzi? - zapytał, machinalnie, głaszcząc go po głowie. - Tak, wszyscy są cali. Dzięki Tobie.